środa, 23 marca 2016

I jeszcze wódeczkę Pani poda łaskawie …

Alkohol, zupełnie niesłusznie, pozostaje poza głównym nurtem zainteresowania zdrowia publicznego w Polsce. Tymczasem, mimo, że zaraz po przemianach demokratycznych konsumpcja alkoholu lekko spadła, od 2001 roku obserwujemy ponownie regres (statystyki OECD).

Z przyczyn nie tylko zdrowotnych a raczej za sprawą działaczy samorządowych powrócił temat ustawowego zmniejszenia poziomu dostępności alkoholu. Prezydenci, burmistrzowie czy radni nie tyle są motywowani względami zdrowotnymi co presją mieszkańców, odczuwających niedogodności nocnej sprzedaży alkoholu czy zbyt bliskiego sąsiedztwa punktów sprzedaży ze szkołami. Rządzący dość zgodnie z opozycją (za Głosem Wielkopolskim) chcą dać większe uprawnienia samorządom w określaniu liczby miejsc sprzedaży.

Rozwiązanie takie z pewnością wzbudzi opór ponieważ dla handlowców jest to jeden z istotnych punktów w ich budżetach. Także część konsumentów będzie zapewne protestować. Jednocześnie cel, jakim jest ograniczenie spożycie alkoholu, który niewątpliwie (na poparcie tej tezy przeprowadzono szereg badań i obserwacji) zostałby osiągnięty, jest jak najbardziej słuszny.

Uważam jednak, że sam projekt ustawy ma charakter zbyt administracyjny. Szanowni posłowie a także Związek Miast Polskich, jako współinicjator zmian, rozważyć powinni większy udział czynników ekonomicznych. W szczególności mam na myśli zwiększenie opłaty za prowadzenie sprzedaży (znanej powszechnie jako podatek „korkowy”) i jej uelastycznienie, w zależności od lokalnych uwarunkowań. W szczególności sprzedaż w godzinach wieczornych, nocnych i dni świąteczne powinna być zdecydowanie wyższa od „zwykłych” punktów, działających np. do 18:00.

W ten sposób sprzedaż alkoholu nie zejdzie, jak w PRL, do gospodarczego podziemia, gminy utrzymają lub nawet zwiększą środki na profilaktykę a handlowcy będą mieli wybór i przeprowadzą kalkulację: utrzymać sprzedaż, podnieść ceny sprzedawanych wyrobów czy zrezygnować z tego asortymentu. W każdym przypadku konsumpcja spadnie, z pożytkiem dla zdrowia Polaków.

2 komentarze:

  1. Sądzę, że działania zdrowia publicznego nie powinny ingerować w podatki, tym bardziej w ich zwiększanie. Myślę, że handlowcy żadnego wyboru nie mają w tym przypadku, a samo proponowane działanie dusi małe przedsiębiorstwa, tak samo jak przy sklepikach szkolnych.

    Tak jak Pan wspominał, politycy nie kierują się tutaj aspektem zdrowotnym. Ale problemy na mieście rozwiązuje Policja. Jeśli nie są w stanie zapanować nad tym, to jak mają zapanować nad obecną sytuacją w Europie, która w każdej chwili może dotyczyć bezpośrednio Polski.

    Moim zdaniem, z perspektywy zdrowia publicznego, proponowane działania nic nie wniosą, bo problem nadmiernego spożywania alkoholu zostaje, natomiast ograniczamy tylko dostęp do alkoholu. Z drugiej strony, jeśli ktokolwiek łamie prawo, zakłóca porządek - zajmują się tym odpowiednie instytucje państwowe.
    Wykorzystywanie luk lub brak precyzyjności w prawie, jeśli mogę to tak nazwać - po co nam takie prawo?

    Człowiek, który pracuje wie, że nie może przyjść pijany do pracy, bo ją straci. Reszta społeczeństwa ma cały czas wakacje i pieniądze na nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dotknął Pan na raz dwóch fundamentalnych zagadnień. Pierwszym jest zakres interwencji zdrowia publicznego - czy ma być ograniczona tylko do działalności samego "sektora" ochrony zdrowia i ewentualnie sięgać po narzędzia edukacyjne, czy też być całościowa.
      Co do odpowiedzialności za prawo i jego przestrzeganie - to pełna zgoda - ale właśnie samorządowcy (chyba dość skutecznie) chcą lobbować za ograniczeniami, właśnie ze względu na skargi mieszkańców spowodowane nieprzestrzeganiem przepisów...

      Usuń